16 October 2024

Mój debiut w Ironmanie.

Minął już miesiąc od mojego pierwszego ever IRONMANA, a ja wciąż czuję się rozpieszczona tym doświadczeniem. I choć rzadko na co dzień odczuwam endorfiny, to podczas Ironmana wyprodukowałam ich tyle, że wciąż trzymają i robią ze mną te wszystkie cudowne rzeczy, o których tyle się piszę i jak to w ogóle możliwe?

Ten tekst kieruję nie tylko do debiutantom, ale również osobom, które chciałyby zmienić swoje podejście do Ironmana, w obliczu, którego słyszy się często: niefizjologiczny, morderczy, ludzie umierają podczas takiego wysiłku, będzie długo, będzie bolało, sam trening Cię zabije, a mąż się z Tobą rozwiedzie i tak pewnie można by te demony zasłyszane w środowisku wymieniać bez końca. Dodatkowo presja słota na Mistrzostwa Świata, presja social mediów i „ambitnych” znajomych, co nawet podczas roztrenowania lecą po 10 godzin treningu.

Jak więc udało mi się stworzyć sytuację, w której oprócz medalu finiszera i kilku rzeczy ze sklepu IM, przywiozłam masę pozytywnych doświadczeń i całkiem nie najgorszy, jak na amatora z pięcioletnim doświadczeniem wynik?

Trening

Czy można zrobić Ironmana w pół roku? Oczywiście, ale można również przygotować się do niego dłużej, rozwijając się w tym czasie w różnych obszarach, poznając siebie i swoje możliwości, budując pewność siebie i zbierając doświadczenia, na krótszych dystansach, które pozwolą z rozwagą podjąć wiele decyzji dotyczących startu na długim dystansie. Pewna dojrzałość zawodnicza z pewnością zwiększy szansę na ukończenie dystansu Ironmana z uśmiechem na twarzy i satysfakcją z dobrze wykonanego zadania. Poza tym przekuwając Ironmana w styl życia, zyskujemy o wiele wiele więcej. Regularność przekłada się na zdrowie, rozwój i fajną sylwetkę.

Wybór Imprezy

Dla mnie głównym kryterium wyboru, była logistyka. Wiedziałam, że chce tam móc dotrzeć autem, żeby móc komfortowo się zapakować, w najgorszym scenariuszu, pojechać tam samodzielnie. W naszym życiu rodzinnym jest tyle zmiennych, że musiałam liczyć się z tym, że pojadę tam sama. No i tak też się stało. Nie odważyłabym się na ten krok, gdybym dwa lata temu nie odbyła już tej podróży, kiedy to byłam zapisana na olimpijkę i towarzyszyłam koleżance w jej Ironmańskim debiucie. Wtedy zmieniałyśmy się podczas 11-godzinnej podróży, teraz musiałam ten dystans pokonać sama.

Hotel

Również doświadczenie pokazało mi, że nachodzić się do strefy zmian z drugie końca Cervi to nie jest optymalne wykorzystanie zasobów. Dlatego wybrałam hotel, który mieścił się blisko strefy zmian i okazał się strzałem w dziesiątkę. Genialnie, że w moim studio była pełnowymiarowa lodówka, kuchenka i mikrofalówka. Więc warunki idealne dla sportowców. No poza tym, że tam nie ma kołder i na to przygotowana nie byłam, każdej nocy marzłam, mimo że spałam w dresie. A wystarczyło dorzucić śpiworek.

Żywienie

Ja tak mam, że jeżeli inwestuję czas i pieniądze, to jednak zawody są dla mnie priorytetem. Trzymam się sprawdzonego protokołu żywieniowego, nie testuje przed zawodami nowości żywieniowych, a w restauracjach staram się wybierać rzeczy proste i takie, których nie da się zepsuć. Oczywiście nie piję alkoholu. Przyjemności po robocie. Notuję sobie co i kiedy będę jadła, jak rozłożę jedzenie na rowerze, żeby nie zabić w nim funkcji aero. Sprawdzam jak rozłożone są stacje żywieniowe na trasie rowerowej i co można tam dostać. Zwykle rezygnują z picia kawy w dniu startu, zastępując ją szotem kofeinowym, ale w przypadku Ironman, jakoś tak intuicyjnie odstawiłam kawę już kilka dni przed. I odnoszę wrażenie, że dzięki temu udało mi się ograniczyć ilość wizyt w tojku. O tym na końcu tekstu!

Wizualizacja

Im bliżej do startu, tym więcej scenariuszy rozgrywa się w głowie, zwykle te najtrudniejsze i bez happy endu. Serio nie miałam pewności, czy uda mi się ukończyć te zawody. Nawet nie myślałam o kwestii przygotowania treningowego, ale raczej o złapaniu gumy, problemach technicznych, upadku, wypadku, skurczu w wodzie, o tym, że ktoś na mnie napłynie i inne pytania mnożyły się bez końca, a ja w cichości każde rozbierałam na części pierwsze i realizowałam scenariusz kryzysowy. Bo bardzo chciałam wbiec na metę.

Wzmocnienia

Jak to stare porzekadło mówi, przezorny ubezpieczony. Sytuacje, dzięki którym poczułam się pewniej, to na pewno fakt, że miałam w ręce świeże badania krwi i EKG. W związku z czym, kiedy na etapie pływackim zaczęły do głowy wdzierać się demony, wiedziałam, że mam papiery na te zawody. Wyniki nigdy wcześniej nie były tak dobre. Nawet hemoglobina weszła powyżej 13 jednostek. Z chwila, kiedy poznałam moc profesjonalnego serwisu rowerowego i tego jak duże ma przełożenie na szybkość, nie żałowałam na kolejny przegląd przed zawodami. Z jednej strony chciałam mieć pewność, że maszyna będzie śmigać, z drugiej, gdyby coś się technicznego wydarzyło, miałabym na kogo zrzucić. W każdym razie czułam się gotowa na stawienie czoła wyzwaniu.

WYNIK 11h 25:08

Żeby nie było, że ja tylko po endorfiny. Co się nie dokręci to się do wygląda. Idąc śladem najlepszych ejedż gruperów w Polsce kupiłam sobie najszybszy strój triathlonowy i choć nie byłam do końca pewna rajtuzków na łydki, to ostatecznie je ubrałam. Dodatkowo kask czasowy już mam od kilku sezonów, ale zainwestowałam w buty z karbonem, które miały mi lepiej przełożyć moc na pedał, a w których ścigałam się już na połówce, gdzie na tej samej trasie poprawiłam wynik o 5 minut na niższych Wattach. Więc chyba jakiś uzysk z tych inwestycji był. No i przy okazji ładnie wyglądałam. Buty biegowe! Miałam dylemat serio! Ale koniec końców podjęłam kolejną słuszną decyzję wybierając kapcie, które z perspektywy długich wybiegań obciążały moje ciało w najmniejszym stopniu. Przykro było patrzeć jak wiele osób, no niestety głównie panów, w butach karbonowych, nie było wstanie biec, bo przecenili siły na zamiary.

Tojki

I niech nikt Wam, nie wmówi, że trzeba sikać po nogach, bo sport taki jest.
Jak już wspomniałam wyżej, odpuściłam kawę przed startem. Mimo to czułam parcie na pęcherz w oczekiwaniu na start wodny, co mnie trochę zaniepokoiło. Z drugiej strony nawadniałam się dość solidnie przez dwa dni przedstartowe, więc były ku temu powody. No więc pierwsze siku było w piankę, no ciężko tu zachować godność, ale jeżeli czyta to osoba, która wie jak zrobić siusiu przed etapem wodnym i jednocześnie nie w piankę to pisz śmiało. Drugie w tojku w strefie. 1h17 w wodzie, a i strefa długa, więc się miało co skroplić. Na rowerze w ogóle nie chciałam mi się siku, choć jadłam i piłam jak trzeba. Dopiero w strefie trzecie siusiu i jeszcze 2 x tojek na bieganiu. Łącznie 5 razy w trakcie 11h 25’ dużo? Mało? Nie wiem! Tyle naliczyłam. I choć polska elita ejdż grupy radzi sikać w gacie, żeby nie tracić cennych sekund w walce, postanowiłam jednak korzystać z tojków, choć serio nie ze wszystkich się dało. I jeżeli ktoś Wam powie, że trzeba po nogach, bo taki jest sport upadlający i te granice przełamywać należy, to ja Wam powiem z doświadczenia, przełamujcie te granice gdzie indziej, bo sikanie po nogach nie uczyni z Was lepszych zawodników a co najwyżej innym zepsuje radość uczestnictwa.

Podsumowanie

„Embrase the suck” zaakceptuj trudną i niekomfortową sytuację, oswój i przekuj ją w siłę.
Przeżyłam oba, raka i Ironmana. Ale dopiero Ironman pozwolił mi w pełni zaakceptować zdarzenia z przeszłości, które tak bardzo odbiły się na mojej przyszłości i pozwolił mi przekuć je w siłę we wszystkich obszarach mojego życia. Dziękuję za to doświadczenie sobie i osobom, które uczestniczą w tym moim procesie od samego początku.

Autor: Agnieszka Projekt Tri

Zdjęcia: Kolekcja Agnieszki, Sportograf.